HODOWLA SPRINGER SPANIELA WALIJSKIEGO
walijczyki-czule-i-madre
(placeholder)
(placeholder)

A BYŁO TO TAK

POZNAJMY SIĘ BLIŻEJ

DOMOWA HODOWLA SPRINGER SPANIELA WALIJSKIEGO

Po drodze...

Pewnego dnia dojeżdżamy do Vranow nad Toplu.

15 grudzień, 3.30 rano - co za pora...Zimno, ciemno i do domu daleko, jakieś 600 lasów przed nami. Dzielny jestem ja nie wiem co, towarzyszę jej przez cały czas, ogrzewam spierzchnięte ręce ciepłotą swego ciała, by kołem mogła kręcić, ta moja Lewaanda mała - cóż we mnie za namiętność, troska i uczucie, echhhh Bart. Za oknem mróz, zawieja i śnieg. Drzewa uciekają, w głoooowieee mi się kręci...Ale jedziemy...bo tam w oddali czeka na nas kolejne Walijskie Serce Gerdusi - wielkie, namiętne i kochające.

O 12.00 dowiaduję się, że jeszcze:

a)  pełne niespożytej energii,

b) wigoru,

c) szaleństwa

d) i  zaraźliwej bezgranicznej miłości do całłłeeegooooo świata. Najważniejsze, że do mnie i do Lewaandy!!! To uczucie od pierwszego wejrzenia, dla którego nie straszna odległość, ślizgawa czy ziąb nikomu z nas.

Zmęczeni, głodni i najszczęśliwsi na świecie docieramy do domu, do Łodzi. Lubimy łódź - dużą, małą, z masztem lub bez, z i bzy wiosłami, drewnianą -  byle w pobliżu wody, to nasz ulubiony sport:))).

Z powiększoną gromadką...

Mamy też inne ulubione zabawy np. szczenięce. Bo z maluchami, to świat przewraca się do góry nogami. Dosłownie i w przenośni, czy są, czy już nie ma kości - nieważne. Zawsze  jest radośnie, od rana do wieczora. Najpierw...były  malutkie kluseczki, wkrótce potem - niesforna sfora. Gonitwy na czas i na przełaj, turlanie, zapasy i berek. Chwilami są przerwy na spanie (uffff) i pora na wiejski serek.

A po kolacji szaleństwo - zresztą zobaczcie sami. Ów montaż zrobiony psią ręką, lepszy od nudnych TV seriali.


bart-welsh-springer-spaniel

Dawno, dawno temu...

Dawno, dawno temu, hmm, no...może nie aż tak dawno, eeee...a nawet całkiem niedawno, w sumie to kilka lat, no tak, no tak - psich trochę więcej, ale przecież naprawdę wciąż wyglądam młodo!!!...

A więc siedzę sobie u Kretinky, czyli tam gdzie najbardziej lubię - na  zielonej trawce, w słoneczne majowe popołudnie. Wiosenne słońce korci promykami przez gałązki, a leśno-łąkowy zapach świeżbi w mym kruczo-czarnym nosie. Chwilę przycupnąłem, zaraz biegnę, czasem brykam, drapię pazurkami, robię ślady na podwórku, chowam się pod krzaczki, gryzę soczyste, miękkie gałązki. Wokoło  torpeduje Walusiowa  ferajna - jest nas pełno i to wszędzie, rozbawieni po czubki ogonków. Błoga majowa aura nastraja do figli. Tylko że Vladimir  krząta się tu i tam, więc jesteśmy grzeczniusiiiiiiii, tu siii, tam siiiii...tylko ciiiiii....

Czeka na coś, czy co? Krąży jak szeregowy na posterunku. Nagle podchodzi do płotu, skrzypi stara brama, otwiera się, słyszymy głosy - czyje to? Pomagam sobie węchem - wyczuwam kogoś, nowość, ciekawość, radość... Wszyscy jesteśmy czujni, większość rusza naprzód, ochoczo wachlując ogonami.  Wlepiamy 16 par czekoladowych spojrzeń w gościa - nie, nie to nie gościu, to - gościówa.

No przeeeeecieżżżż! Nie będę się wyrywał, popatrzę z boku. Trochę kultury! Poczekam elegancko na swoją kolej. Jeszcze chwilkę... minutkę...ciupinkę? - należy być dyskretnym, a nie jak na polowaniu  ładować się na start...Cierpliwość popłaca.

Widzę, że spogląda na mnie, zbliża się,  podchodzi, łapie mnie delikatnie, przytula - słyszę jak łomocze jej serce, patrzy na mnie błyszczącymi oczami, czule całuje i odpływaaaaammmmm....już jestem jej, cały, mały (też), najpiękniejszy, najmądrzejszy, najukochańszy.

- Hmm, hmm. Jestem Bart, profesor Bart. Ona - Lewaandaaaaa, lebioooodaaa, lawenda, czy wrzos - wszystkie świeżbią mój nos.

Nie odstępuję jej na krok, rzecz jasna, że z kulturą. Wsiadamy do auta i wyruszamy w cudowną podróż - podróż odmienionego życia...

gerda-welsh-springer-spaniel

Gerdusia

i  'Różowa' córusia